" Podróżować znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie - A. Stasiuk "

Zimowa opowieść z morałem

Przywitało nas piękne słońce, mały mrozik i spore oblodzenie na pierwszym podejściu. Szukaliśmy przyczepności, lawirując pod górę. Trochę jak słonie w składzie porcelany: czasem na palcach, czasem czepiając się krzaków, mieląc rękami powietrze niczym wiatraki. Musieliśmy wyglądać komicznie.

Planowaliśmy szybkie tempo i zimowy biwak w hamakach, na koniec dnia. Słońce zrobiło jednak swoje. Z każdym krokiem było ciężej. Zapadaliśmy się w śniegu pod ciężarem swoim i targanych plecaków. Czasem wpadaliśmy na odśnieżone, leśne drogi. Pozwalało to na chwilowe podkręcenie tempa.

Szliśmy tak i szliśmy. Towarzyszem był nam księżyc w pełnej jego krasie oraz słońce, z wolna chowające się na końcu widoku. Łapał wieczorny mróz i czas był akuratny, by wybrać miejsce biwaku.

Widoki były bezkresne, poczerwieniałe od zachodzącego słońca. Rozwiesiliśmy hamaki i wpadł nam pomysł do głowy, by sprawdzić który sposób gotowania jest lepszy. Ja użyłem kuchenki “na patyki” a Adam mały palnik na gaz. Tyle samo wody, podobne naczynia, czas start. Przyjaciel zwyczajowo wyśmiewał Samotnego wilka. Na patyki, dymi, jest wolniejszy i takie tam. W lot pojął, że płomień mojej kuchenki jest ze trzy razy większy. Uśpił moją czujność komplementami, wciągnął w dyskusję i zapomniałem dorzucić drewna. Finalnie wygrał, ale wycofał się z większości obiekcji. Pozostała tylko jedna. Pachniałem dymem, niczym dobra wędzonka.

Tu muszę uzupełnić wpis o ważny detal. Zapadając się w śniegu po pas i kolana, z czasem łapaliśmy śnieg w buty. W zasadzie moje spodnie spełniają funkcję stuptutów, ale i tak skarpetki złapały wilgoć. U Adama był większy problem. Jego stare buty zaczęły łapać wodę, niczym gąbka. Okazało się to zgubnym. Kiedy mościłem się już wygodnie w hamaku, zauważyłem że przyjaciel telepie się z zimna. Może to chwilowa niedyspozycja a może zapowiedź poważnego kłopotu...

… Przepraszał po drodze ze trzy razy. Nie miał za co. Ja nie miałem zaś wątpliwości. Zimowy biwak zakończył się, zanim rozpoczął na dobre. Wędrowaliśmy po nocy w świetle czołówek. Kierunek-samochód. Już po po 15 minutach kumpel złapał właściwą temperaturę i powrócił dobry humor. Lubimy te wspólne, nocne wędrówki.

Panowała absolutna cisza. Czasem przerywa ją jedynie dźwięk spadających z drzew, drobinek lodu. Grały jak kryształowy żyrandol, podwieszony w koronach drzew. Muskał go lekki podmuch wiatru. Magia !

Powoli zbliżaliśmy się do cywilizacji. Powoli, bo roztopione słońcem drogi zamieniły się teraz w lodowisko. Ostatnie zejście do łatwy nie należało. Gracji w tym już zupełnie nie było. Ni dźwięków ptaków, ni świecących lamp lisa, czy innego zwierza. Chyba nie chciały na to patrzyć.

To krótka opowieść z happy endem, ale i z morałem. Dostosuj osobiste ambicje do kondycji i wyposażenia grupy. Nawet w łatwe góry zabieraj raki i rakiety śnieżne.

Pewne jest, że muszę kupić dobre stuptuty, wspomniane raki i rakiety (zamieszczę niebawem ich testy). Przez lata dawałem radę bez nich. Od dziś wolę targać je w plecaku, tak na wszelki wypadek… bo nie chcę wypadku. Kumpla zaś czeka zakup nowych butów i zimową podpinkę do hamaka.

YOU MIGHT ALSO LIKE

0 Comments

Leave A Comment

Your email address will not be published.