" Człowiek, który podróżuje na własnych nogach, przygotowany aby spędzić noc w każdym miejscu bez względu na pogodę jest najbardziej niezależna istotą na ziemi -Horace Kephart"

19 na minusie

Zima jak z bajki. Odwróciłem się za siebie. Zaparkowane pod lasem auto zniknęło za zakrętem. Przed nami ze dwie godziny marszu. Plecaki wciskają w kopny śnieg. Co jakiś czas stajemy, by złapać oddech. Potem na chwilę zapada niesamowita cisza. Słychać dosłownie NIC.

Powoli staje się jasne, że dwie godziny marszu zamienią się w cztery. Tak jest w górach zimową porą. Zupełnie nam to obojętne. Czołówki w gotowości, ubrania adekwatne do pogody. Z każdym krokiem łapiemy wysokość. Nawet nie wiem, kiedy zrobiło się ciemno.

Z oddali widzimy jakieś migoczące światła. Myślałem, że tylko my jesteśmy w górach… Para na skiturach pozdrowiła nas a potem zniknęła w ciemności. Teraz z pewnością jesteśmy TU sami.

1.300 m npm. Zarządzam biwak. Toruję drogę w śniegu do najbliższych drzew. Po kolana, po pas. Wpadam w śnieg, jak śliwka w kompot.

Karabinki kleją się do rąk. Znak to, że mróz chwyta po zbóju. Trochę zeszło nam na rozwieszaniu hamaków. Dla moich kompanów to pierwsze, zimowe spanie w dziczy.

Rozpalamy pochodnie. Dają przyjemną poświatę i odrobinę ciepła. Świetlne refleksy skaczą po drzewach. Jest magicznie. Drzewa otaczają nas niczym rycerze w białych czapach.

Gotuję wodę na herbatę i zalewane papu. Kumple mają magiczne puszki z samopodgrzewającym się jedzeniem. Sprytne rozwiązanie. Sprytne, ale do dupy. Na termometrze -19. Jedzenie w temperaturze bliskiej zera, więc chyba puszka nie działa. Cierpliwości nie starcza, odgrzewamy jedzenie w garach. Jeszcze tylko coś wyskokowego z pamiętnej, tatrzańskiej wyprawy. Tak tylko dla smaku, dosłownie kapka na język. Wszak w takich okolicznościach przyrody żartów nie ma…

20:30, dobranoc.

Spadające z drzew lodowe igły stawiają Szymona na baczność. Stój, kto idzie?! Potem znowu zapada cisza. Jeszcze ja chrapnę od czasu do czasu, by przestraszyć dzikiego zwierza.

4:30 Sławek zarządza pobudkę. Normalnie bym mu wlał, ale:

a/ umówiliśmy się dla bezpieczeństwa, że jeśli ktoś z nas zarządzi pobudkę to wstajemy, bo najwyraźniej jest ku temu powód

b/ 8 godzin snu zaliczone.

Pewne jest jedno – nici z hamakowej sesji fotograficznej o poranku.

Wczorajsze ślady całkowicie zasypane. W dół, czy w górę? Wybieramy drogę na szczyt. Może uda się złapać panoramę i kila promieni wschodzącego słońca. Tymczasem noc jeszcze czarna jak smoła. Śnieg sypki, głęboki. Snop światła z naszych latarek szuka właściwej drogi.

Nieśmiało się rozjaśnia. Powoli drzewa wyglądają jak drzewa, dwie zjawy z przodu nabierają kolorów i detali. To moi kumple. Idziemy jeszcze z godzinę. W jednej chwili dochodzimy do wspólnego wniosku, że nie będzie pięknego wschodu słońca. Wszystko skąpane w porannym mleku. Biało, jak okiem sięgnąć.

Decyzja o odwrocie nigdy nie jest łatwa. Jeszcze nie ma ósmej a już jesteśmy zajechani. Czas wracać.

W dół już jakoś łatwiej. Trasa znana, plecaki pchają w kierunku auta. Potem już tylko śniadanie na stacji paliw i w drogę powrotną do domu.

19 na minusie. Koniecznie musimy to powtórzyć.

YOU MIGHT ALSO LIKE

0 Comments

Leave A Comment

Your email address will not be published.