" Cel podróży to nie miejsce do którego zmierzasz, a nowa perspektywa z jaką patrzysz na świat-Henry Miller "

Moja podróż do domu

23-letni Brytyjczyk Josh Reid kupił rower w Chinach i ruszył nim do domu… do Newcastle, w Anglii. Zasypałem Josha pytaniami i wyszła z tego opowieść o prawdziwej przygodzie, a te na rewild.pl lubimy najbardziej:

Josh Reid: Pamiętacie jeszcze czasy sprzed pandemii Covid-19? Można było przypiąć torby do roweru i przejechać na drugą stronę mapy. Dziś wydaje się to takie nierealne. Jestem szczęśliwy, że udało mi się odbyć podróż z Chin do Wielkiej Brytanii przed blokadą granic w 2020 roku.

Pod koniec lipca 2019 rozpocząłem swoją czteromiesięczną podróż, wyruszając z fabryki Giant’s Kunshan City, nieco na zachód od Szanghaju.

Trasę przejechałem na rowerze gravelowym Giant Revolt Advanced 2, z sakwami Arkel na przednim widelcu, Arkel Seatpacker z tyłu i modyfikowaną torbą North Face przy kierownicy.

Codziennie jeździłem tak daleko, jak mogłem, a gdy robiło się ciemno, rozbijałem obóz na poboczu drogi. Nie zabrałem namiotu. Spałem w śpiworze, na dmuchanej macie Robens. Ten zestaw zapewnił mi komfortowy sen podczas całej podróży. Jedynie biwakując na ziemi niczyjej między Kirgistanem a Tadżykistanem odczułem lekki dyskomfort z powodu zimna. Biwakowanie nie zawsze było możliwe. Na przykład chińska policja czasami zmuszała mnie do zakwaterowania w hotelu, a w Uzbekistanie trzeba być zameldowanym w hotelu co trzeci dzień pobytu w kraju. Co jakiś czas potrzebny był tani hotel lub hostel, żeby wziąć prysznic, naładować elektronikę i wyprać ubrania.


Po drodze gościło mnie również wiele osób, co było największą lekcją, jakiej nauczyłem się podczas jazdy: ufaj nieznajomym i akceptuj ich życzliwość. Ludzie są o wiele bardziej przyjaźni, niż możecie to sobie wyobrazić, nawet jeśli istnieją bariery językowe. Pomogło mi wielu życzliwych ludzi podczas mojej podróży. Oferowali mi jedzenie i schronienie. Mieszkałem w kilku meczetach i wielu domach.

Do nawigacji użyłem aplikacji na moim telefonie o nazwie maps.me, która dostarczała mapy offline za pomocą danych OpenStreeMap. Pobierałem mapę na kilka dni przed przekroczeniem granicy do nowego kraju, elastycznie planując trasę podróży. Znałem kierunek, w którym zmierzałem, ale objeżdżałem miejsca, które chciałem odwiedzić.

W Chinach przejechałem rowerem z Szanghaju do Xi’an, gdzie spędziłem dzień w Terracotta Warriors. To właśnie tu spotkałem najwięcej zagranicznych turystów podczas pobytu w Chinach.

Z Xi’an ruszyłem na starożytny, Jedwabny Szlak. W przeciwieństwie do większości turystów rowerowych, jechałem ze wschodu na zachód. Trasa wzięła swoją nazwę od transportu jedwabiu i innych towarów z Azji i Bliskiego Wschodu na Zachód. Jedwabny Szlak to obecnie szeroka asfaltowa autostrada w zachodnich Chinach, która przecina pustynię Gobi.

Kolejny wolny dzień poświęciłem na zwiedzanie Wielkiego Muru Chińskiego na obrzeżach miasta Jiayuguan, zachodniego krańca muru dynastii Ming. Ten koniec muru różni się od pekińskiej strony. Ściana po tej stronie jest koloru brązowego, wtapiając się w otaczającą ją pustynię.

Jadąc przez Gobi musiałem jechać przez kilka dni, by dotrzeć do najbliższego miasta. Xinjiang przywitało mnie chłodno. Tutejsza policja nie lubi, kiedy turyści oddalają się od głównych autostrad. Załadowałem więc więcej zapasów i rozbiłem obóz pod autostradą, aby uniknąć wykrycia przez policję oraz silnego wiatru.

Po intensywnej inwigilacji w Xinjiangu z ulgą przekroczyłem granicę z Kazachstanem. Tu powitał mnie uścisk dłoni i uśmiech na twarzach kazachskiego wojska.

Z granicy jechałem cały dzień do Ałmaty. Tu miałem wreszcie okazję na relaks i kąpiel w najbardziej luksusowych, publicznych łaźniach w Azji Środkowej. W tym miejscu oczywiście bielizna jest zakazana. Okładałem się więc liśćmi dębu i pławiłem wśród grubych, nagich mężczyzn.

Podczas jazdy w Wielkiej Brytanii normalne jest machanie lub kiwanie głową kolarzom jadącym w przeciwnym kierunku. Kiedy jeździsz na rowerze w egzotycznych miejscach i jeździsz samotnie przez kilka dni z niewielką interakcją, zamiast machać, zatrzymujesz się i rozmawiasz. Te rozmowy często dostarczały mi cennych informacji na temat trasy, którą najlepiej wybrać. Na przykład wybrałem objazd, aby jechać Trasą Pamirską, a nie szybszą trasą przez pustynię Kazachstanu. Ta spektakularna trasa znana jest jako dach świata i wznosi się na wysokość 4655 m n.p.m., po czym biegnie przez 400 km równolegle do granicy z Afganistanem, omijając Kirgistan i Tadżykistan.

W tadżyckiej wiosce zapytałem przechodnia, gdzie mogę spać – zadzwonił do znajomych, którzy powiedzieli, że zajmą się mną dziadkowie. Ugościli mnie i nakarmili, prosząc o brak zapłaty. Ta gościnność — tak mile widziana i tak wzruszająca — była normą w całej Azji Środkowej.

Kupiłem małego drona w sklepie DJi w Szanghaju. Okazało się, że posiadanie drona może być ryzykowne w niektórych krajach

Przed wjazdem do Uzbekistanu przeczytałem, że przyłapanych na imporcie drona czeka trzyletnia odsiadka w tutejszym więzieniu. Rozdzieliłem maszynę najlepiej, jak potrafiłem. Fragmenty drona pochowałem w kilku torbach, mając nadzieję, że nie zostaną w pełni przeszukane. Nie musiałem się jednak tak martwić podczas odprawy celnej – na szczęście nie uznano mnie – rowerowego podróżnika, za zagrożenie dla bezpieczeństwa Państwa.

W Azerbejdżanie energię czerpałem z owocu granatu i słodkiej herbaty. Podróż do Gruzji zajęła mi dzień lub dwa.
Pierwsze oznaki krótkiej tu jesieni ostrzegły mnie, że po niej bardzo szybko nadejdzie zima. Trzeba mocniej naciskać na pedały, bo nie mam całorocznego zestawu kempingowego, ani ubrań na złą pogodę.

Najszybszą i najłatwiejszą drogą przez Turcję była droga wybrzeżem Morza Czarnego aż do Stambułu. Po przeprawieniu się promem przez Bosfor, Azja w końcu została za mną.


Z Budapesztu jechałem oznakowaną trasą rowerową Eurovelo wzdłuż Dunaju, mając po lewej stronie Alpy Austriackie. Szybko przejechałem rowerem przez Luksemburg i Niemcy, ponownie korzystając ze ścieżek rowerowych.

W Holandii zatrzymałem się w europejskiej centrali Gianta, gdzie ugoszczono mnie po królewsku i wymieniono zużyte opony.

Potem przez kilka godzin w ulewie jechałem z Amsterdamu do portu Ijmuiden, gdzie wsiadłem na prom DFDS do Newcastle i mojego domu. Idealnie-przed pierwszym śniegiem, jakieś cztery miesiące po opuszczeniu Szanghaju, po odwiedzeniu 15 państw, po 15 000 km w siodełku.

Miałem dużo szczęścia – podczas jazdy nie miałem żadnych awarii i kapcia. Niewiele też padało. A co dalej…?

Moje następne przygody będą prawdopodobnie bliżej domu, ponieważ globalna pandemia mocno ogranicza podróże.

YOU MIGHT ALSO LIKE

0 Comments

Leave A Comment

Your email address will not be published.