" Świat wartości w górach jest prosty i przejrzysty dla każdego. Ale jest to absolut piękna i estetycznych doznań. Nie chcesz, nie jedziesz. Nie jedziesz, nie widzisz. Nie widzisz, nie przeżywasz. Wybór należy do ciebie.” – Piotr Pustelnik "

Czerwona Ławka-nową ferratą

Uwaga: Ten post może uzależnić!!! Ryzykujesz, że zakochasz się w górach absolutnie, totalnie. Przynajmniej mam taką nadzieję. Życzę udanej lektury 🙂

Kierunek Tatry. Ponownie ruszam z Szymonem na moją ulubioną trasę w słowackich Tatrach Wysokich. Za każdym razem odkrywam ją na nowo (polecam wcześniejsze relacje: Burza i SofcikLajcik ). Czasem mróz maluje góry zimowym pędzlem i krew w żyłach zamarza, czasem burza dopadnie i krew kamień ubrudzi, czasem słońce spieka niemiłosiernie i pot strugami leje się po plecach. Tym razem jesienny cień kładzie się na kamieniu. To zapowiedź wprost idealnej, epickiej przygody.

Pustą drogą, po ciemnicy przejechaliśmy punkt graniczny, by jeszcze snu trochę zaliczyć w samochodzie przed długą marszrutą. Poranek obudził nas bajeczny. Niebo czyste, Łomnica pręży swe muskuły. Wydaje się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki.

Pamiętajcie, że na bilecie wjazdu na Łomnicę wskazana jest godzina odjazdu z ostatniej stacji przesiadkowej Skalne Pleso. Kolejką z Tatrzańskiej Łomnicy ruszajcie min 30 min wcześniej!

Bilet na Łomnicę kupiliśmy jeszcze w Polsce. Dwie przesiadki i ostatni wagonik wciąga nas powoli w kierunku szczytu. Pod nami jezioro na wpół wyschnięte, złotawe trawy miedzy skałami, potem już tylko pionowe, granitowe ściany. Pierwsze schody górnej stacji kolejki wprawiają nas w lekkie sapanie. Wszak w jednej chwili “pokonaliśmy” 1.400 metrów. Organizm zalicza lekkie zdziwienie. Na tarasie widokowym serce bije mocno, ale to już ze szczęścia. Widoki zapierają dech, po horyzont.

Ze Skalnego Pleso pomknęliśmy trawersem w kierunku Chaty Zamkowskiego. Formę mamy, moc w nogach drzemie, będzie dobrze. Ten odcinek pokonaliśmy sprintem. Jeszcze zakręt w lewo, zakręt w prawo i doświadczamy ulubionego momentu, kiedy to las nagle się kończy i ustępuje kosodrzewinie, odsłaniając przed nami skalny amfiteatr. To granitowy ołtarz, ozdobiony strzelistymi turniami, wielki i majestatyczny. Kłaniamy się nisko, prosząc pokornie o zgodę na wejście do tego Królestwa i bezpieczny z Niego powrót.

Hen wysoko, mała kropka na tle nieba majaczy. To cel dzisiejszej wędrówki – Chata Teryho. Pozostaje się wdrapać na ten mur, choć z tej odległości nie sposób jeszcze odgadnąć dalszej drogi. Monolit aż po błękit nieba. Z każdym kolejnym krokiem ściana odsłania przed nami tajemną ścieżkę. Kamień po kamieniu, zdobywamy wysokość. Moc nie znika, acz tempo w tym terenie już nie tak sprinterskie.

Chata Teryho

W schronisku dzielimy zadania. Ja będę z godnością i miną konesera kontemplować piękno górskiego krajobrazu. Dla mnie to kres dzisiejszej wędrówki. Szymon zaś pobiegnie na Lodową Przełęcz, zobaczyć co po “tamtej” stronie. Biegnie dosłownie, bo zanim się obejrzałem, już był z powrotem.

Szymon na Lodowej

Nocleg z niedzieli na poniedziałek dawał nadzieję na puste schronisko. Magia Chaty Terycho jednak przyciąga wielu. Komplet w łóżkach, komplet na podłodze, komplet na tarasie przed chatą. Co tu robić? Ja na diecie i totalnie na trzeźwo, więc szybko idę spać. Młodszego kompana słychać za ścianą. Rozbujał imprezę po całości. Różne języki nie są barierą, piwo i dobra zabawa do późnej nocy. Ech, młodości...

Po śniadaniu szykujemy sprzęt. Zakładamy uprzęże, kaski, lonże. Wbijamy na Czerwoną Ławkę. Świstaki uprzedzają o naszej obecności, górska kozica zaniepokojona przebiega drogę tuż przed nami. Przez chwilę czujemy się totalnym intruzem. Oddalamy się szybko, by nie zakłócać porannych rytuałów przyrody.

Żółty ślad to stara trasa, czerwona linia nowej ferraty poprowadzono z prawej strony i pnie się w górę, w warunkach zimowych idzie się centralnie żlebem

Przed nami główny cel wyjazdu. Chcemy przejść nową ferratę na Czerwoną Ławkę. Zaledwie miesiąc temu oddano ją do użytku. Stare łańcuchy zwisają znudzone z naszej lewej strony. Jeszcze tylko sprawdzenie sprzętu, przybicie piątki na otuchę no i z “buta”. Pniemy się centralnie w górę. Droga świetnie zabezpieczona, stalowe liny i stopnie lśnią w porannym słońcu. Po prawdzie nie ma tu alpejskiej adrenaliny, ale i tak jest cudnie. Luft, widoki, balansowanie na stromej skale. Jeszcze kilka przepięć karabinków i lądujemy na skalnej półce w pobliżu przełęczy. Aż nie chce się ruszać dalej. Nogi dyndają w powietrzu, chmury wypełniają dolinę. Błoga cisza wypełnia nasze głowy.

Nagłe poruszenie wybija mnie z kontemplacji nad pięknem życia. To Szymona butelka z wodą mknie w dół ku ostatecznemu przeznaczeniu. Świst, trzask, cisza i już. Aha, tak to wygląda…

Totalna cisza powraca. Nadal jest pięknie, ale jakoś straszniej… i chmury powoli liżą nasze buty. Czas spadać, przejść na drugą stronę przełęczy w sensie.

Tu także wszystko zabezpieczone. Niby trochę na siłę, bo przecież stara ścieżka u podnóża ściany. Pamiętamy jednak tę drogę, która sypka i zdradliwa jest. Bezpieczniej ferratą.

Jaka jest? Profesjonalnie przygotowana, nowa, piękna, zasadniczo bardzo prosta acz chyba mocniej eksponowana niż stare łańcuchy. Mnie się podobała, i mimo różnych negatywnych komentarzy napotkanych w internecie, ani trochę mnie nie rozczarowała.

Wiem, że planowano trasę z większym rozmachem ale i tak duże brawa za nową inwestycję w Tatrach. Trasa czynna jest od 15 czerwca do 31 października. Czas przejęcia całej ferraty to jedynie 30-45 min wspinaczki, ale podejście pod ścianę z Tatrzańskiej Łomnicy lub Starego Smokowca to już 7-9 godzin! Kat. A jedynie sugeruje użycie sprzętu alpinistycznego. My zawsze rekomendujemy lonże, kaski, uprzęże zgodnie z zasadą spodziewaj się niespodziewanego, a nie będziesz zaskoczony.

Jeszcze mały popas z widoczkiem w pakiecie, chowamy sprzęt i w drogę. Czeka nas przejście przez skalny labirynt. Ostatnio w tym miejscu straciliśmy sporo czasu, brnąc w śniegu, w totalnej ciemnicy. Wtedy siadły siły i psycha. Innym razem totalna burza i wściekły huragan mnie tu sponiewierały, odzierając z odzienia i resztek dumy, pobierając w ofierze wiaderko krwi. Teraz pogoda trzyma i tempo mamy wysokie. Zatem kierunek – Zbójnicka Chata.

Tu II śniadanie, Szymon połyka piwo na deser (mi nie wolno: na diecie jestem a i samochód prowadzę). Następnie schodzimy w dół, w kierunku Doliny Velka Studena. Krótki deszcz nas tu złapał. To przed tymi mokrymi chmurami uciekaliśmy z ferraty. Popadało chwilę i koniec. Znowu słońce miło rozgrzewa twarz. W dole potoku nagle zapragnąłem morsowania. Do auta nie wejdę przecież brudny a i na wszelkie dolegliwości to dobre. Może nie na wszelkie, ale i tak zapragnąłem kąpieli. Krótka była. Nawet bardzo. Nie przez lodowatą wodę, bo to po chwili nawet miłe jest… Przez fakt, że w zasadzie to jeszcze w granicach parku narodowego chyba było. Zawstydzony wskoczyłem ponownie w ciuchy i popędziliśmy w dół. Końcówka to całkiem nudny dukt, który bardziej przypominał beskidzkie lub bieszczadzkie ścieżki (nie to, że polskie szlaki są nudne ale w klimacie podobne) . Dotarliśmy do końca wyrypy – do Tatrzańskiej Łomnicy.

Super pogoda, świetny kompan, no i top class ciuchy od CimAlp. Czego chcieć więcej? Taka oto moja, mała pełnia szczęścia. Wczesnowiosenną porą pewnie wrócę na ten szlak, obligatoryjnie z czekanem i rakami. Niby trasa ta sama, ale wrażenia i emocje pięknie odmienne. Związani liną, na Czerwonej Ławce, zaśnieżonym żlebem.

zdjęcie pochodzi ze strony Chata Teryho, którą powinieneś/powinnaś koniecznie odwiedzić
zdjęcie pochodzi ze strony Chata Teryho, którą powinieneś/powinnaś koniecznie odwiedzić

Do zobaczenia na szlaku!

0 Comments

Leave A Comment

Your email address will not be published.